
Już sam tytuł gry stanowi małą zagwozdkę: czy jest to remake części drugiej, wzbogacony o podtytuł, druga część Worms: Armageddon, a może mieszanka obu? Właściwie to żadne z powyższych, bo w zasadzie ma to być sequel remake'u oryginalnych Wormsów wydanych na XBLA w 2007 roku. Założenia gry nie różnią się niczym od innych edycji robaków w 2D - na przeciw siebie staje do czterech drużyn robali, których celem jest strzelanie, palenie, topienie, miażdżenie i cała masa innych równie przyjemnych rzeczy jakie można zrobić z przeciwnikiem. Standardowy deathmatch może odbywać się w kilku wariantach modyfikujących uzbrojenie, czas tury, czas na ucieczkę po postawieniu bomby albo ilość skrzynek spadających z nieba w każdej turze. Nowością jest tryb Rope Racing, który na piedestale stawia umiejętność posługiwania się Ninja Rope. Wykorzystano go w kampanii gdzie część misji to "czasówki", w których trzeba jak najszybciej przeprowadzić robaka z punktu A do B z wykorzystaniem udostępnionych środków. Urozmaicenie stanowią także zadania przypominające logiczne łamigłówki np. w jednym z poziomów mamy przemieścić znajdującego się na platformie robaka do znajdującego się niżej teleportu, obok którego znajduje się mina. Wydaje się banalnie łatwe, ale cały szkopuł w tym, że nie można się ruszać...

Kampania dla pojedynczego gracza do pewnego momentu nie stanowi wielkiego wyzwania, pierwsze 17 misji przeszedłem właściwie "z marszu", ale wraz z postępami poziom trudności zostaje na szczęście podniesiony. Właściwie to lepszym słowem byłoby "wywindowany"... i to w kosmos. Późniejsze zadania, nie dość że stawiają gracza wobec przeważających sił wroga (zwykle 2 vs. 6-8 przeciwników), najczęściej w niekorzystnych pozycjach (my na dole, oni na górze) to na dodatek pokazują w jak bezczelny sposób komputer potrafi w wormsach oszukiwać. Sprawia to, że część misji to prawdziwa droga przez mękę, albo masakra przypominająca spotkanie reprezentacji Polski z Hiszpanią. Grając w kampanię trzeba przyzwyczaić się do pokazów nieziemskich umiejętności strzelania z bazooki, trafiającej celniej niż pociski kierowane, albo granatów rykoszetujących od dwóch przeszkód i z sekundową dokładnością przyklejających się do naszego robala. Gdyby armia amerykańska posiadała w swoim arsenale Wormsy, to z Afganistanu wyjechałaby po tygodniu. Na szczęście równie często komputer potrafi popełniać idiotyczne błędy albo próbuje przebić się w stronę gracza za pomocą shotguna... przez całą długość planszy. Powiedzmy sobie jednak szczerze - kto kupuje Wormsy dla "singla"? Prawdziwa siła tego tytułu tkwi w multi! Grać można zarówno na jednej konsoli w trybie tzw. "gorącego krzesła" jak i poprzez XBL. Wyszukiwanie meczu potrafi zająć nawet kilka minut, ale sama zabawa odbywa się bez lagów czy innych niedogodności. Granie z żywym przeciwnikiem, potrafiącym popełniać "ludzkie błędy" sprawia masę frajdy, przy okazji pokazuje, że Wormsy należą do kategorii gier "easy to learn, hard to master". Sam - chociaż w robaki zagrywam się od lat - zaskoczony byłem jakie cuda wyprawiał z Ninja Rope mój pierwszy sieciowy przeciwnik (sądząc po statystykach - weteran), ba dopóki go nie zobaczyłem nie wiedziałem nawet, że możliwe jest wybicie się za pomocą liny w powietrze i wystrzelenie kolejnego haka podczas lotu... Multi otwiera drogę do świeżych taktyk z wykorzystaniem nowego sprzętu. W ręce (?) robaków oddano tym razem m.in. pociski Bunker Buster podkopujace się do przeciwnika, magnesy zmieniające trajektorię pocisków i granatów oraz burzę z piorunami, której przeznaczenia - szczerze mówiąc - nie udało mi się odkryć. Niestety ilość pozycji dodanych do listy broni jest nieporównywalnie mniejsza od ilości rzeczy jakie z niej usunięto. Wyleciał topór, kret, staruszka, Aqua Sheep oraz cała masa narzędzi dodatkowych (niska grawitacja, podwójne obrażenia) - szkoda, wielka szkoda...

Oprawie graficznej robaków nie można nic zarzucić. Gra została dostosowane do wysokiej rozdzielczości, plansze i sylwetki Wormsów są wyraźne, a na dodatek można je przyozdabiać różnorakimi kapeluszami, kupowanymi za zgromadzoną w grze walutę. Oprawa dźwiękowa zawiera wszystkie standardowe odzywki znane z PCtowego pierwowzoru (więc i kultowe "Wielkie dzięki!"), reszta dźwięków też nie zmieniła się ani trochę.
Osiągnięcia w robakach to ciężki orzech do zgryzienia. Z jednej strony większość można zdobyć podczas godzinnej sesji treningowej, dwa wymagają dłuższego zapoznania się z trybem multi (przynajmniej 68 zwycięstw), a zdobycie "achieva" za ukończenie kampanii może doprowadzić do szewskiej pasji...

Worms 2: Armageddon jest bez wątpienia grą godną polecenia. Świetnie sprawdza się we wspólnych posiedzeniach z kumplami, a dzięki prostocie rozgrywki, można nią zainteresować "niedzielnych" graczy. "Kreskówkowa" przemoc nie powinna mieć wpływu na młode umysły, które dodatkowo przyciągnie kolorowa i ładna grafika oraz śmieszne okrzyki. Dla hardkorowców pozostają partyjki w multi i frustrująca kampania. Gra dla wszystkich? I to za 400 MSP :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz