niedziela, 25 kwietnia 2010

Gears of War 2

Gears of War było chyba piątą grą, którą odpaliłem na mojej "trzysta-sześćdziesiątce" i jednocześnie pierwszą wywołującą przysłowiowy "opad szczeny"... nie, to za mało powiedziane. Po zobaczeniu grafiki w "gyrosach" moja szczęka zatoczyła się do kąta, podobnie jak szczęki zebranych na wakacyjnej popijawie gdzie przygody Marcusa Fenixa służyły za "party game" (starym zwyczajem: po życiu, wtedy też Budyń nadał nowe znaczenie słowu "blindfire" - najpierw naciskając spust, a dopiero później celując, zwykle trafiając wroga dwoma ostatnimi nabojami w magazynku...). A wypada w tym momencie dodać, że graliśmy wtedy na zwykłym TV SD. Pierwszą część "girsów" skończyłem czterokrotnie, zaliczając wszystkie poziomy trudności, za każdym razem świetnie się bawiąc bo zarówno mechanice rozgrywki (system chowania się za osłony, wypruwanie flaków piłą zamontowaną na Lancerze) jak i fabule (o ile sama historia miała dziury, to postacie członków oddziału Delta rekompensowały wszystko) nie można było niczego zarzucić. A pewnego majowego popołudnia 2008 roku pojawił się gameplay trailer drugiej drugiej części, w której Cliffy B wypowiedział zdanie na stałe zadomowione od tamtej chwili w słowniku graczy: "Bigger, better and more badass" - już wtedy wiedziałem, że muszę w to zagrać...

Niestety nie zagrałem, aż do teraz. Najpierw w tym samym okresie co drugie "girsy" wydany został Fallout 3, którego jako fan serii nie mogłem przepuścić, później gdy już zakupiłem GoW 2 w jednym z chorzowskich sklepów, okazało się że płytka przeszła pieszczoty płytą chodnikową, aż w końcu przed tygodniem, po trailerze trzeciej części i wcześniejszych namowach Pana #, wreszcie zakupiłem swój egzemplarz. Całe 50 zł, za nówkę w folii, z niewykorzystaną zdrapką na Flashback map pack (którego bez kombinacji z VPN nie można pobrać) - po prostu interes życia! Gra pragnęła mnie chyba tak bardzo jak ja swego czasu ją, bo (nie)kochana Poczta Polska dała radę dostarczyć przesyłkę już następnego dnia od wysłania. Płytka wylądowała w czytniku i... wsiąknąłem na cały tydzień. Teraz już wiem co Cliffster miał na myśli wypowiadając swoje legendarne słowa.

"Bigger..."

Cała skala rozgrywki poszybowała w górę, przez co nareszcie we właściwy sposób daje się odczuć, że bierzemy udział w prawdziwej, wielopłaszczyznowej wojnie z wielkimi mobilnymi platformami, pojazdami opancerzonymi i śmigającymi w powietrzu śmigłowcami. Nie są to już wyłącznie starciach z kilkoma przeciwnikami naraz jak w jedynce, gdzie każdy Boomer pełnił funkcję subbossa. W dwójce nie raz przez ekran przetaczają się dziesiątki wrogów i nie dotyczy to jedynie zwykłych żołnierzy Locustów - nierzadko trzeba jednocześnie walczyć np. z dwoma Brumakami czy Corpserami, a w czasie kampanii wielokrotnie pod gradem pocisków z luf Lancerów padną Reavery, które w jedynce grały jedynie krótki epizod w ostatnim rozdziale. To jednak nie wszystko, gdyż taka degradacja bossów pozwoliła ekipie Epic na stworzenie nowych i wielkich, naprawdę wielkich wrogów, na modłę Lost Planet. Dość powiedzieć, że pewien etap toczy się we wnętrzu jednego z nich. Same etapy też zyskały na rozmiarach, co pozytywnie wpłynęła na długość gry.

"...better..."

Żaden sequel nie mógłby się obejść bez serii poprawek. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to oczywiście grafika. Bez wątpienia jest to jedna z najładniejszych, jeśli nie najładniejsza gra na X360, mimo że swoją premierę miała w 2008 roku. Nie mogę stwierdzić czy względem jedynki przeszła ona jakiś większy lifting pod względem tekstur czy jakości modeli (w pierwszą część grałem w SD), ale na pewno popracowano nad paletą barw. Po mrocznej jedynce, zdecydowano się na wrzucenie większej ilości światła, które wywołuje ładne refleksy na obiektach, przy okazji dorzucając sporo kolorów do dominującej szarości. Same miejscówki prezentują się przez to niezwykle okazale - wiele razy zatrzymywałem się na chwilę tylko po to żeby popodziwiać panoramę zniszczonego Jancinto czy architekturę budowli Locustów. Naprawdę szkoda, że w kampanii nie udostępniono funkcji robienia zdjęć z multiplayera. Różnorodność lokacji także uległa poprawie bo obok "standardowych" rejonów zurbanizowanych i podziemi, oddział Delta odwiedza też szumiący las pośród gór i równie górskie, skąpane we śniegu szlaki z zamarzniętymi jeziorami i zdradliwymi rozpadlinami. Poziomy nadal pozostały liniowe, często odnosiłem wrażenie podążania przez korytarz (bardzo ładny korytarz), ale równie często konstrukcja plansz pozwalała na ciekawe patenty taktyczne w rodzaju oflankowania czy trzymania przeciwnika na dystans - co okazało się bardzo przydatne na poziomie insane.
Poprawie uległo AI kompanów, co niezmiernie mnie ucieszyło. W pamięci ciągle mam obraz ostatniej walki z RAAMem i idiotyczne zachowanie Doma, pchającego się wprost w objęcia Kryylów lub miniguna generała... Tutaj jest dużo lepiej, towarzysze całkiem sprawnie zmieniają cele i dostosowują osłony do sytuacji na polu bitwy, ba kilka potyczek Dom dał radę wygrać sam, gdy ja kryłem się tylko za osłonami z obawą przed kulką kosztującą 10 minut gry od ostatniego checkpointa. Oczywiście inteligencja botów nie wyzbyła się w 100% przymiotnika "sztuczna" i bywają chwilę gdy w niemal berserkerskim szale zaczynają szarżować na wroga, aby chwilę później pełzać po ziemi, krzycząc przy tym błagalnie: "Revive me!", a że zdarza im się pełzać w zupełnie przypadkowym kierunku - przy czym najczęściej pokrywa się on z miejscem największego zagęszczenia wroga - to inna historia.
Skoro już o historii wspomniałem - na tym polu także widać większy wkład włożonej pracy. Fabuła w porównaniu do jedynki jest bardziej wartka, obfituje w spektakularne akcje, aż chciałoby się powiedzieć: epicka. Zachowuje przy tym odpowiednią spójność - grając nie miałem wrażenia: "ale o co chodzi?", które towarzyszyło mi przy końcówce pierwszej części (do teraz nie wiem, ani skąd ten pociąg, do kogo on należał i co akurat tam robił RAAM...). Członkowie oddziału Delta nie zatracili swego charakteru (w czym zasługa także świetnie dobranych głosów), a dialogi nie raz doprowadzały mnie do śmiechu - chociażby rozmiwa jednego z braci Carmine z Domem, gdzie na pytanie: "Dlaczego nie nosicie kasków?" pada odpowiedź: "Bo wtedy nie widzielibyśmy snajperów..." co jest wyraźnym puszczaniem oka do fanów.

"... more badass."

Ciągnąc dalej "opowieść o opowieści opowiedzianej": gra w pełni zasługuje na PEGI 18, nie tylko ze względu na krew (w pewnym momencie jest jej tyle, że starczyłoby na obdzielenie 10 innych gier...), flaki i latające w powietrzu "faki" i "szity", ale także z powodu dwóch scen, które poruszyły mnie nawet bardziej niż rozdmuchane "No Russia" w MW2 i nadmienię, że wirtualne samobójstwo uważam za tę "słabszą".
"Badass" idealnie pasuje także do nowych broni. Oprócz całego zestawu z jedynki, dorzucono potężnego Mulchera, przypominającego konstrukcje Gatlinga z czasów amerykańskiej Wojny Secesyjnej z nieodzowną korbką do napędzania mechanizmu. Działko sieje zniszczenie na krótkim i średnim dystansie, przerabiając wszystko co znajdzie się na lini ognia w wesoło podskakującą kupkę flaków, pożerając przy tym amunicję jak młody prosiak żyto. Niestety do skutecznego używania wymaga zamontowania na osłonie i znacząco redukuje prędkość poruszania się - coś za coś. Ostatnia z wymienionych wad dotyczy i kolejnej nowej broni - moździerza. Jest to niezwykle skuteczna broń o zasięgu regulowanym w granicach 50 - 150 metrów (gustowny celownik artyleryjski included), o potwornie długim czasie przeładowania i sporym czasie "zwłoki" jaki mija od chwili wystrzału do pojawienia się pierwszych zwłok. Niestety jest to broń obosieczna - równie skutecznie co wrogów, razi także przyjaciół, co zostało wychwycone podczas partyjki w co-opie. Arsenał dopełnia miotacz płomieni - którego używanie sprawia sporo frajdy, ale ze skutecznością już gorzej - nowy rodzaj granatów z trującym gazem - także średnio użyteczne - i bardzo lubiana przeze mnie zabawka - Gorgon Pistol, strzelający ośmiopociskowymi seriami, o dużej sile, która okupiona jest małym magazynkiem i małą szybkostrzelnością. Broni tej najlepiej używać wraz z nowym gadżetem jakim jest... tarcza! Świetny patent, zapewniający niemal całkowitą osłonę przed atakami z frontu, wymuszający przy okazji korzystanie z pistoletów - moja ulubiona nowa zabawka. Kończąc temat uzbrojenia warto wspomnieć o rozwinięciu patentu z piłą doczepioną do Lancera - teraz przy spotkaniu dwóch osób dzierżących spalinówkę o tym kto kogo przerobi na mielonkę nie decyduje szczęście, lecz pojedynek, polegający na jak najszybszym klepaniu "B" przy kozackiej animacji z toną iskier na ekranie - "badass indeed". Nowe pukawki nie mogły obejść się bez nowych celów, w które można by wpakować ołowiane pociski. Tym razem Locuści wystawili do boju głównie nowe wariacje Boomerów - w odmianie wyposażonej w miotacz ognia, Grinderów, dzierżących obrotowe Mulchery, których serie zapowiada gardłowe "GRIIIIIIND!", oraz nastawionych na walkę w zwarciu Maulerów i Butcherów. Menażerię paskudztw dopełniają Kantusi - zręczni kapłani, posługujący się pistoletami i granatami dymnymi, służące za mobilne bomby Tickery i wierzchowce Dronów zwane Bloodmounts. Te ostatnie to prawdziwe skubańce, które dopiero po odstrzeleniu jeźdźca pokazują pazurki, nie bacząc na nic rzucając się graczowi do gardła.
Jest jeszcze w Gears of War 2 coś co wyróżnia grę na tle innych - tryb Horda. Chociaż znalazł on już wielu naśladowców (np. Firefight w Halo 3: ODST czy Siege w Uncharted 2), to nadal pozostaje niedoścignionym wzorem ze powodu różnorodności przeciwników i doskonale przygotowane pod czterech graczy plansze.

"Co skrzypi w trybach?"

Nie wszystko zagrało jednak do końca. Znalazłem w grze kilka błędów i to co ciekawe czysto technicznej natury, chociaż w ostatecznym rozrachunku nie wpływają one jakoś strasznie negatywnie na moje odczucia: w kilku miejscach zauważyłem migotanie tekstur, którym wciąż zdarza doładowywać się "w locie" po wczytaniu poziomu (nawet po instalacji gry na HDD), ze dwa razy nie odpaliły się skrypty, przez co musiałem zaczynać od ostatniego checkpointu. Właśnie - checkpointy... Zdarzają się etapy, w których rozmieszczono je po prostu tragicznie! Raz są zbyt blisko siebie, po bardzo łatwych walkach, a kiedy indziej po czterech falach i morderczej walce, zamiast zapisu pojawiają się kolejni przeciwnicy. Nie potrafię też zrozumieć dlaczego często punkt kontrolny umieszczany jest przed, a nie po scence, której zwykle nie da się pominąć przez co restart skutkuj koniecznością każdorazowego jej oglądania. Nie podoba mi się też to że w fabule niektóre wątki potraktowane są bardzo po macoszemu (na przykład trzymane w opuszczonym laboratorium stwory zwane Sires) i nie sądzę, żeby zostały one wyjaśnione w trójce.

Gears of War 2 to zdecydowanie pierwsza liga gier na Xboxa. Przy grze bawiłem się świetnie, a ciągle na dokończenie czeka kampania w co-opie i horda, co gwarantuje jeszcze kilka(naście) godzin solidnej rozgrywki.
Do premiery następnej części został jeszcze rok, ale już nie mogę się doczekać. O grafikę nie ma się co martwić (w końcu to Epic), a internetowe serwisy ćwierkają o trybie kooperacji dla czterech graczy i nowych środowiskach jak dżungla i podwodne głębiny (!). To będzie wielka gra - jestem o tym w pełni przekonany.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz